poniedziałek, 4 marca 2013

54 dni 17 godz itd...

Odkryłam dziś odliczanie na stronie Cracovia Marathon. Trochę mnie zszokowało to, co zobaczyłam. Jeszcze niedawno obchodziłam studniówkę maratonu! A tu tyka i tyka, 54 dni. Około dwa miesiące i osiem tygodni. Jeszcze wiele da się zrobić :)

Mój ostatni tydzień, który jest jednocześnie siódmym moim tygodniem przygotowań do maratonu*, wyszedł niemal książkowo. Skończył się niestety małym smuteczkiem, ale do tego przejdę zaraz...
* ale nie siódmy biegania w ogóle, do tego nie zachęcam a nawet odradzam! ; )

We wtorek pierwszą solidniejszą szybkość sobie zafundowałam pod postacią biegu z narastającym tempem. Nie miałam co do niego żadnych wytycznych, więc sama sobie coś wykombinowałam. Miało być 45min, które podzieliłam na takie części: 15/10/10/5/5 min + spokojny dobieg do domu. W każdej części (oprócz ostatniej zwiększałam tempo, wychodziło mi to tak: 6:15 -> 5:58 -> 5:47 -> 5:27 -> 5:09/km. Delikatnie te przyspieszenia, nie chciałam przedobrzyć zwłaszcza, że to pierwsze szybkie bieganie na treningu w tym roku. 

Aby w końcu skutecznie rozbić masakrę weekendową pobiegałam w końcu w środę, czyli dzień później. Nie wiem czy dalej będzie mi się to udawać - teraz mam sporo czasu dzięki praktykom. Spokojne 10 kilometrów, trochę ponad nawet. Pierwsze na serio wiosenne bieganie - bez kurtki i przy słońcu!:) 

W piątek jeszcze większa albo raczej konkretniejsza dawka szybkości - czyli interwały. W moim planie jest to przedstawione tak: 2,5min szybko a w przerwie 2,5min wolno... Dość enigmatycznie. Postanowiłam więc wybrać mniej więcej tempo na dychę (ostatnio było jakieś 5:10-15/km). Ale biegło mi się tak dobrze, że sześć kolejnych powtórzeń przebiegłam w tempach: 5:13/5:07/5:09/5:02/4:58/4:57. Muszę ten trening biegać szybciej zdecydowanie - na jesieni biegałam kilometrówki poniżej 5/km... 

Ostatnie "smaczek" tygodnia to oczywiście niedzielne długie wybieganie. Po weekendzie u rodziców miałam bardzo dużo siły ;) Niestety na drugim i trzecim kilometrze pomęczyły mnie znów piszczele nieco...... Za dużo kilometrów? Za mało rozciągania? Nie wiem jeszcze sama o co im chodzi. Jednak potem już się rozgrzałam i poszło ładnie 22km po 6:14/km. 

W sumie w tygodniu "życiówka", a nawet dwie - najdłuższy dystans tygodniowy = nieco ponad 51km i najdłuższy na jednym treningu = 22km. Przed erą dwudziestek w obecnym planie przebiegłam tylko trzy półmaratonu, a co jest dalej - nie miałam pojęcia! Może domęczyłabym kilka kilometrów więcej, ale ze względu na piszczele - odpuściłam.

Aha, wspinanie było w końcu dwa razy w tym tygodniu, wiosna idzie, trzeba w skałkę!

PS. Czy korzystaliście kiedyś z masażu sportowego podczas przygotowań do maratonu? Właśnie się rozglądam, może na te piszczele i ogólnie pospinane mięśnie nóg pomoże?

1 komentarz:

  1. 22km! wow :) 54 dni to mało i dużo zarazem, będzie gut :)

    OdpowiedzUsuń