czwartek, 28 lutego 2013

Nowa radość!

Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł, a właściwie mała zachcianka - retro rower do poruszania się po mieście. Niekoniecznie szczyt techniki i ergonomii, ale koniecznie - stylowy:). Najpierw rozważałam zakupienie prawdziwego "grata" z epoki i odremontowanie go. Mimo dobrych cen tych rowerów przeraziła mnie wizja operacji, która prawdopodobnie by mnie przerosła - rozkręcanie, czyszczenie, malowanie ramy, dokupowanie części itp... Tym samym spontanicznie zmieniłam kurs poszukiwań.

I tym samym stałam się posiadaczką takiego oto cudeńka:

Moja retro czerwona strzała!
Duże koła, śmieszne siodełko i cudowny czerwony kolor. Co prawda nie widziałam go jeszcze na żywo (aktualnie jest w Gdańsku), ale już się zakochałam. Zauważalna będę na pewno:)

PS. Polecam Allegro w celu odnalezienia takich rarytasów - używane, nowe, odremontowane - wszystko! W dobrych cenach.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Ostatni tydzień przed zmianą

Właśnie wczoraj (na szczęście!) zabrałam się za analizowanie swojego planu treningowego. Nie jest to niestety żaden custom, jeszcze, tylko szablon ze strony Polska Biega. Ale jego odpowiednik na półmaraton sprawdził się nieźle, więc kontynuuję dodając inne aktywności. Z tego analizowania wynikło, że tydzień kończący się jest ostatnim tygodniem drugiej fazy przygotowań. Od przyszłego dojdą interwały i bieg z narastającą prędkością. Ale na razie podsumuję zmagania zaległe...

Jak już wspomniała, wtorek został wolny. Czułam coś w piszczelach nieszczęsnych i nie chciałam przedobrzyć. Tym samym ostatnia siła w planie poszła się grzać... Ale i tak jest ok - przez 6 tygodni solidnie ją robiłam.

Czwartek to bardzo spokojna dyszka. Starałam się rozluźniać w trakcie biegu i nie spinać tego co nie trzeba. Wyszło super, bardzo przyjemny bieg bez bólu a po nim duuużo rozciągania.

Kolejny bieg miał być w piątek, bo chcę rozbić masakrę sobotnio-niedzielną, ale zaskoczyła mnie śnieżyca. Bieganie miało być szybkie, więc odpuściłam kompletnie. Nadrobiłam w sobotę - 20 min w tempie połówki czyli ok 5:40/km. Samopoczucie troche słabe, wiatr wiał okrutnie a na ulicach breja więc nie za ciekawie się biegło.

Niedziela to oczywiście długie wybieganie. Sama nie wiedziałam ile kilometrów dam radę, więc nie robiłam założeń. Na początku piszczele trochę się spięły i bolały, ale przeszło. Finalnie regulaminowe 2h biegu i 19km z kawałkiem - biegło się na prawdę przyjemnie, zarówno wydolnościowo jak i siłowo. Widać, że te poprzednie męczarnie nie poszły w las...;) Na 10km zjadłam dwie czekoladki z bombonierki... Chyba słaby pomysł na zawody, ale tylko takie drobiazgi miałam  domu. Problemów z żołądkiem nie odnotowałam:)

W sumie w tygodniu spadek kilometrażu do 38km. Niestety, ani razu ścianka (odpoczywam). Za to poćwiczyłam 3 razy w domu z Ewą solidnie, po każdym minimum 20min rozciągania. Oj, zaniedbałam te moje przykurcze - mam nadzieję, że jeszcze to odratuję.

Przyszły tydzień to skok w kilometrażu, mam nadzieję że to się nie odbije negatywnie na nogach. Lecę gotować obiad:)

Z okazji poniedziałku, Budyń w koszu dla Was:


piątek, 22 lutego 2013

Kulinarne zaległości

Co to ja miałam... Już tak dawno naobiecywałam jakieś jedzeniowe wpisy, że sama nie pamiętam. Ale zmotywowało mnie przeżycie pierwszego tygodnia ostatniego semestru obecnych studiów (skomplikowana konstrukcja) i zabieram się za pisanie. Obrazków swoich niestety nie mam, bo zawsze zanim zdążę zrobić zdjęcie wszystko już zjadam...;)

Mleko migdałowe

Dlaczego w ogóle warto je robić? Ja spróbowałam z ciekawości, ale różne źródła podają wiele powodów. Oczywiście polecane jest dla osób, które nie tolerują lub nie lubią mleka "tradycyjnego". Mleko migdałowe ma mało kalorii, mało węglowodanów ale za to dużo minerałów (niż to sojowe lub ryżowe) m.in. magnez, potas, cynk, żelazo i wapń. Poza tym jest niesamowicie pyszne!

Domowy sposób przygotowania:
1. Szklankę całych migdałów (czyli jedno małe opakowanie, nie pamiętam ile gram) namaczamy na noc w wodzie.
2. Po namoczeniu wylewamy wodę i obieramy ze skórki.
3. Migdały miksujemy stopniowo dolewając wodę. Tutaj źródła podają od 2 do 4 szklanek. Trzeba próbować i znaleźć swój smak.
4. Przelewamy powstałe mleko przez sitko aby oddzielić miazgę migdałową (która można wykorzystać do ciasta, dodać do szejka, obtoczyć w niej kurczaka - co wymyślimy).

I gotowe! Takie mleko przechowujemy w zamkniętym pojemniku w lodówce max 48h. Pijemy jak tradycyjne, używamy do szejków (mleko + banan + trochę miazgi) czy do czego nam się podoba. 

Przesmaczne buraczki pieczone

Na blogu Avy przeczytałam ostatnio, że nie lubi buraczków. Przerażona tym faktem od razu przesłałam jej przepis na pieczoną wersję Jamiego Olivera. Buraczki dla biegacza to świetne źródło żelaza, fosforu i magnezu. 

1. Buraczki gotujemy, w ilości takiej jaka nam się tylko zamarzy. Następnie obieramy i kroimy w plastry.
2. Przekładamy plastry do naczynia żaroodpornego i dolewamy oliwę i ocet balsamiczny. W przepisie były proporcje, ale ja to robię zawsze tak orientacyjnie.
3. Dodajemy sól, pieprz, rozgnieciony czosnek (sporo, tak ze 3 ząbki jak nie więcej).
4. Pieczemy 20-30min w temperaturze ok 200stopni (uwaga, zależy od piekarnika).

Jemy jako ciepły dodatek do mięs i kanapek lub zimną przekąskę. Ja chyba nawet wolę podjadać zimne, takie same, bez niczego:)


PS. Po ostatniej dwudziestce znów cierpiały moje piszczele, więc wtorek odpuściłam. I rozbijam combo weekendowe, zamiast sobota-niedziela będę teraz biegać piątek-niedziela.

niedziela, 17 lutego 2013

Przełamanie za mną

Muszę przyznać, że początek tego tygodnia nie był zbyt optymistyczny. Po niedzielnym sukcesie - pierwszej dwudziestce na treningu dochodziłam do siebie dość długo. Pozornie nic mi nie dolegało - lekki ból mięśni czułam tylko w poniedziałek, potem myślałam, że już jest w porządku. Ale jednak nie było. Zmęczenie w połączeniu z fatalną pogodą (ostatnio niestety zaczęłam na to reagować) zmusiło mnie do większego odpoczynku i odpuszczenia trochę wspinania. Na szczęście ten tydzień to przerwa międzysemestralna na studiach, więc czasu było mniej. Codziennie tylko jakieś 4 godziny pisania pracy w bibliotece, obiad i trening lub spanie vel drzemka. Taki to był ten tydzień:) Udało się na szczęście zrealizować założenia biegowe i dodatkowo trochę poćwiczyć.

Podbiegi wtorkowe weszły dość ciężko, nogi ciężkawe. Ale udało się - 6 razy po dwie minuty. Tak długich podbiegów chyba jeszcze nie robiłam. Warunki były nawet w porządku, znalazłam górkę z ubitym śniegiem, za bardzo się nie ślizgałam.

Czwartkowy luźny bieg to powtórka z rozrywki z zeszłego tygodnia. Ta sama pętelka z małą dokrętką. Prawie 12km. Z tego co pamiętam biegło się miło, tętno było stosunkowo niskie. Aha, mały problem z piszczelami się pojawił. Trochę się przestraszyłam, bo raz taka przypadłość mnie wyłączyła z biegania na jakiś czas, ale po powrocie do domu solidnie porozciągałam. I dalsza cześć odsypiania:)

Sobota to chyba mój ulubiony trening, jednak z uwagi na paskudne warunki musiałam trochę zaimprowizować. W planie było od 20 do 40min biegu w tempie szybszym od maratońskiego, tak jak w zeszłym tygodniu postawiłam na tempo na połówkę. Jednak moja sprawdzona trasa była zupełnie "nieprzejezdna" zmrożone pozostałości pośniegowe. Ale udało się coś zaradzić - śmigałam przez pół godziny kółka po osiedlu koło wąwozu. Nigdy tam nie byłam, to chyba dzięki temu tak szybko mi ten  czas minął;) Tempo szybszego odcinka wyszło 5:39/km, początkowo ciężko mi było wyczuć ale jak już się udało było przyjemnie. Na tym treningu piszczele nie protestowały, ale i tak rozciągałam się solidnie z 20 minut. Było warto, bo kolejnego dnia nogi były świeże.

No i niedziela - tradycyjnie - wybieganie. Sama nie byłam pewna jak długo i jak daleko. Początek trasy zaimprowizowany, po pokonaniu pagórów sama przyjemność biegania, tętno też dość niskie. Problem się zaczął gdy już zaczęłam wracać - przed 12km zauważyłam, że nie zapakowałam czekolady, którą przygotowałam. Pierwsza wtopa. Drugi problem to paskudny wiatr, który odczułam po zmianie kierunku. Gdzieś od piętnastego kilometra coraz bardziej przemrażałam dłonie, ale nie było wyjścia - dobiec do domu musiałam. Wymusiłam na końcówce trzy przebieżki (robię je zawsze po długich i spokojnych biegach) i jakoś dotarłam do domu... Po niespełna 20km w tempie ok. 6:16/km. Moje dłonie dość długo dochodził do siebie, ale jakoś przetrwałam. Obecnie leżę i się regeneruję... ;)

Z dodatkowych aktywności było: 1 raz ścianka (niestety tylko raz, 2,5h), i dwa razy poćwiczyłam w domu. Raz to było 35min na brzuch i raz godzinna (brawo, brawo!) mieszanka: trening domowy Ewy Chodakowskiej, potem coś z internetu na brzuch i długie rozciąganie. Stwierdziłam, że niestety moje dobre rozciągnięcie to mit. Tył nóg to jedno wielkie spięcie - pracuje nad tym. 

Całość tygodnia to niecałe 47km. Jest ok:)

niedziela, 10 lutego 2013

Tydzień niemal idealny

Eh, a takie miałam ambitne plany na wpis kulinarny.. Ale sesja mnie zjadła (na szczęście już koniec, teraz tylko pisanie pracy - miód, malina...). W tym tygodniu będzie więc o home-made mleku migdałowym i co zrobić z pozostałościami po nim (pyszna miazga migdałowa).

Mój tydzień sportowy wypadł pięknie - 100% zgodnie z założeniami. W skrócie...

Wtorek to tradycyjnie podbiegi - udało się namachać 10 powtórzeń bo ponad 1'20". Po ostatnich zawodach w poniedziałek odpoczywałam, bo nogi były nieco zmęczone, ale we wtorek już ok.

W środę ćwiczyłam COŚ ale zupełnie sobie już nie mogę przypomnieć co to było... Aaa! Tak. Pobrałam jakąś aplikację z treningami na Androida i wybrałam ćwiczenia na brzuch. Solidny zestaw, czułam mięśnie następnego dnia.

Czwartek to luźny bieg, warun był niestety mało korzystny - jakaś taka plucho-ślizgawica. Dawno nie odwiedzana pętelka, trochę ponad 10km. Miło, choć wolno. Po bieganiu przetestowałąm trening domowy Ewy Chodakowskiej - docelowo 5 (na razie 4) filmiki po 6 minut. Dodajemy rozgrzewką i mamy kompletny zestaw ćwiczeń. Każdy filmik to 3 ćwiczenia powtarzane 3 razy w sekwencji 30" działamy, 10" odpoczywamy. Czad! Polecam, bardzo energetyzuje... :)

W piątek w końcu ścianka - miałam ambitny plan na obwody, ale cóż.. Dwie i pół godziny aktywnie spędzone.

Sobota to pierwszy z szybkich treningów. Jako że dzień cały miałam zalatany, zebrałam się późno i to ledwo się to udało... :) 2km na rozgrzewkę a następnie 30' szybciej - założyłam sobie, że w tempie półmaratonu. Wyszło po 5:44/km, czyli zważając na warunki i przekłamanie zegarka niemal idealnie. Musze przyznać, że zmęczył mnie ten trening solidnie... Poczułam go w udach.

Niedziela to godne podsumowanie tygodnia - 20,5km! Ta dam! Pierwszy raz na treningu tyle przebiegłam, nie wiem czy to wstyd czy nie wstyd się przyznać... Wyszło po 6:20/km, przy czym końcówka już odrobinę bolesna. Ale jest nadzieja - będzie dobrze! Mam szczerą nadzieję, że te dwugodzinne wybiegania zaprocentują - na Półmaratonie Warszawskim a jeszcze bardziej na Maratonie w Krakowie.

Całość tygodnia to ok. 48km. Chyba najwięcej w karierze... :)

poniedziałek, 4 lutego 2013

Ups, zapomniałam o zawodach...

To faktycznie mogłaby być spora gafa, z kategorii "najgorszy biegacz roku"... :) Podczas pisania poprzedniego podsumowania zupełnie zapomniałam o Trzeciej Dyszce do Maratonu, świetnych zawodach, które odbywają się u mnie w mieście. A że wcześniej zawsze biegi to były wyjazdy, busy, pociągi... to najzwyczajniej w świecie jakoś mi to umknęło. W związku z tym w tym tygodniu tylko trzy biegi, ale kilometraż podobny jak w zeszłym.

Tydzień ostatnio zaczynam od podbiegów (jak pewien biegacz-dziennikarz, gdyż jego plan obecnie realizuję). Przedłużyłam je do półtorej minuty i zrobiłam sześć. Pomyślałam, że w tygodniu zawodów nie ma co przesadzać. Trafiłam na końcówkę zimowej aury więc było bardzo przyjemnie, w butach terenowych w pobliskim wąwozie.

Dalej to już myślałam, myślałam i wymyśliłam - maraton to taka sprawa, którą jednak trzeba postawić na pierwszym miejscu często. Mimo niedzielnych zawodów długie wybieganie musi być! Warunki pogodowe paskudne - odwilż, początkowo obrana trasa to breja i kałuże po kostki. Po pięciu kilometrach w tym koszmarze zmieniłam kurs. Oczywiście buty i skarpetki już całe mokre... Udało się 19km w 2:10, pierwsze wodne kilometry baaaardzo wolne, bo jeszcze omijałam kałuże. Końcówka po 6:20 - 6:10. 

No i niedziela w końcu nadeszła, jako że piątek i sobotę odpoczywałam. Trasa trudna - podbiegów wiele, zdecydowanie nie na życiówkę. Na tą się zresztą nie nastawiałam... Niemal trzy tygodnie choroby potem dwa tygodnie samych spokojnych wybiegań w tempie typowo zimowym. Ale wyszło zaskakująco dobrze - 52:44 netto (przypominam - moja życiówka to 51:00). Tak więc z powolnego biegania też coś może być... ;) Napawa mnie to optymizmem na połówkę poniżej dwóch godzin - bo nawet z tego czasu jeszcze tyle można wywróżyć. 

Inne aktywności tygodnia to raz pół godziny ćwiczeń (własna kompilacja) w poniedziałek i w środę dwie i pół godziny wspinania. No i pięć godzin pracy umysłowej na egzaminie w środę :(.

Ten tydzień to jeszcze sesja, ale postaram się przebiegać - delikatnie zwiększyć jeszcze kilometraż. W sobotę 30-45 minut szybciej niż maraton czyli zrobię może w tempie na złamanie dwóch godzin w połówce. I dwa egzaminy jeszcze... Wracam do nauki!