poniedziałek, 13 sierpnia 2012

crazy and i know it

Zwariowałam kompletnie. Straciłam głowę, poszalałam i zdurniałam. Nie zważając na czas i energię. Nie kalkulując potencjalnych zysków i strat, nie planując i nie licząc. Ale po kolei...

W końcu mam jakąś pracę. Tzn wstaję rano z myślą, że mam kilka zadań na głowie. A że jest to równoznaczne siedzeniu przy komputerze kilka godzin dziennie mam bardzo małe wyrzuty sumienia kiedy decyduję się na "rozprostowanie kości". Z moim bieganiem jest ostatnio słabo - nie wiem czemu, ale zupełnie nie mogę się zmotywować... Może to przez brak jakiegokolwiek celu? Kiedy są biegi na horyzoncie jakoś łatwiej wskoczyć w buty. Ale najpewniej jest przez tą moja nową miłość - rower. Mam sprzęt gorzej niż przeciętny (ale zasługuje on i tak na własny post!), przystosowany podobno do jazdy w terenie a ja jak na złość zamęczam go asfaltem. Ciężko skoczyć na prędkość większą niż ok. 25 czy 26 km/h po płaskim - co wydaje się mało, zwłaszcza na szosie. Ale i tak go uwielbiam. Mkniemy przez wioski, wiatr plącze mi włosy a mi się wydaje, że dojadę gdzie tylko zapragnę. No i tak sobie jeżdżę. Ale co w tym szalonego?

198 km. To wydaje mi się szalone teraz, jak na to patrzę. Niemal 200km w tydzień kiedy ze mnie taka kolarka jak no nie wiem, pięcioboistka. To tak, jakbym na rowerze przejechała się do Warszawy. Busem to tylko 2,5h, ja w siodle spędziłam trochę więcej, ale o tym za chwilę. Na bikestats.pl widziałam ludzi wyjeżdżających na 200km bez mrugnięcia oka. Jednorazowo. Ja na razie nieśmiało planuję swoja pierwszą setkę... Najwięcej do tej pory przejechałam na raz 50km, więc wyzwanie spore, ale kusi. 

A co do tego czasu... Mój zeszłotygodniowy dystans zajął mi dokładnie 11h:08m:50s. Zamiast tego mogłam obejrzeć ponad 4 średniej długości filmy, przesłuchać jakieś 165 przeciętnej długości piosenek i odespać z nawiązką nieprzespaną noc. Ale jeździłam. I fajne to było!

1 komentarz:

  1. Ja też w czasie wakacji zakochałam się w rowerze jeżdżąc po pięknej puszczy Białowieskiej :) I też mój rekord to lekko ponad 50 km. Niestety po przyjeździe do domu znów rower poszedł w odstawkę, nie ma już tyle czasu, strasznie żałuje...

    OdpowiedzUsuń