wtorek, 9 kwietnia 2013

Kontuzja? Proszę, NIE!

Nastrój wisielczy mam, post będzie paskudny i mało optymistyczny. Na niedzielnym wybieganiu pod koniec rozbolało mnie kolano. Jakoś się nie przejęłam bardzo, ale mroziłam, smarowałam maścią i łyknęłam coś przeciwzapalnego w poniedziałek. Dziś bólu nie było, chodziłam po mieszkaniu normalnie. W drodze na przystanek już zrobiło się nieprzyjemnie, a po niecałych 10 minutach już ledwo szłam... What the fuck, ja się pytam? Zabiegi powyżej opisane powtarzam i umawiam się do fizjoterapeuty. Trzymajcie kciuki za ten mój maraton, bo zwariuję.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Dwu - tygodniówka.

Mam małe zaległości  raportowaniu treningów. Na szczęście/nieszczęście zeszły tydzień to mało kilometrów, więc mało do pisania...

25 - 31.03.2013 (4 tygodnie do maratonu)

Po warszawskiej połówce miałam uwaga, uwaga... "zakwasy". Przytrafia mi się to tak rzadko, że zapamiętuję takie wydarzenia;) We wtorek wybrałam się w związku z tym na małe rozbieganie, wyszło dość żwawo - 10,5km po nieco szybciej niż 6'/km. Biegałam po centrum mojego miasta, po dużych biegach w innych częściach Polski często tak mam - wracam do siebie i odświeżam swoje fajne miejsca.

W czwartek jeszcze udało mi się zrobić BNP i to z tego co pamiętam wyszło nawet OK, ale... No właśnie. Tego dnia już czułam się kiepsko i niestety w piątek już się rozchorowałam. Leczyłam się przez całe święta - na szczęście to nic poważnego i już w niedzielę nie bolało mnie gardło ani nie miałam temperatury. Ale wypadły dwa treningi, w sumie tylko 18,5km w tygodniu.

1 - 7.04.2013 (3 tygodnie do maratonu)

We wtorek jeszcze delikatnie i spokojnie, bez forsowania się. Lubię tak biegać;) Pobiegłam moją ulubioną górską pętelkę (specjalnie - aby nie mieć pokusy, by biec szybko!). Miłe 6,5km po ok. 6:10/km. Zdrowie wróciło!

Jakieś asekuracyjne podejście się u mnie uaktywniło, bo w środę nie biegałam. Ale za to w czwartek... Co za emocje - od frustracji po radość z "latania". Jako, że w planach BNP wybrałam się na pętelkę między domkami jednorodzinnymi - tak zwykle jest mały ruch a na asfalcie nie ma śniegu. Zwykle. Ale akurat teraz był - śnieg (a właściwie breja pośniegowa), nie ruch. Buty umoczyłam kompletnie około drugiego kilometra i straciłam nadzieję na szybsze bieganie. Jednak wróciła - jak tylko kawałek suchego asfaltu poczułam pod stopą. W rezultacie - trzy szybsze kilometry, progresywnie: 5:48, 5:26, 5:02. W sumie niecałe 8km po 6:10/km średnio. 

Zmotywowana sukcesem czwartkowym, dobrą passę chciałam przedłużyć i na piątek. Trochę losowi pomogłam - wybrałam się do klubu na P. i na bieżni zrobiłam 6 x 2,5 min po 5/km na przerwie 2,5min. Poza tym, że raz wyłączyła mi się bieżnia (nigdy się nie nauczę poprawnie jej nastawić) to miło - każde kolejne powtórzenie jakoś zgrabniej a na ostatnim sobie podkręciłam tempo do 12,5km/h - czyli nie mam pojęcia ile min/km;)

Ale wisienka na torcie pojawiła się w niedzielę. Po sobotnich ćwiczeniach siłowych nie czułam się na szczęście obolała (a zrobiłam ich 1h10min, ta dam!), słońce świeciło, było ciepło - warunki idealne. Ruszyłam z planem niejasnym. Muszę się przyznać, że panika mnie jakoś rano ogarnęła. Że co - maraton, przebiec, ja? No zabiegać to musiałam. Wyszło niemal 25km (bez 200m) po 6:15/km. Ale tym 6:15/km to nie biegłam wcale, dużo było kilometrów gdzieś po 6:25/km, kilka poniżej 6/km a ostatni pełny z pośpiechu do domu po 5:40/km;) Do dwudziestego kilometra - sama radość biegania, zero zmęczenia, dajcie mi ten maraton to go pobiegnę. Niestety potem zaczęło boleć w kolanie... Zdiagnozowałam się na podstawie "Biegaczu, wylecz się sam!"- przeciążenie gęsiej stopki (hehe, nie wiem czemu mnie to śmieszy;). Masuję lodem i smaruję maścią.

W sumie w tygodniu 47km. Więcej będzie tylko w przyszłym, potem odpoczywam przed wielkim dniem. Aha, następna niedziela to 30stka, już drżę z przerażenia;)

Źródło

sobota, 6 kwietnia 2013

Co jest z tymi chorobami?!

Co się dzieje???
http://www.ihconstruction.com/wp-content/uploads/2013/01/homer-sick.jpg
Źródło     

Kolejne święta, kolejna choroba. Co prawda tym razem obyło się bez lekarza i antybiotyku, ale i tak wypadły dwa treningi. Jestem zła i zupełnie nie wiem, jakie są przyczyny tych moich chorób. Od niecałego miesiąca codziennie łykam witaminy i minerały w wersji mega z Olimpu, staram się jeść sporo warzyw i owoców i generalnie odżywiać się dobrze, wysypiam się i... choruję już drugi raz w tym roku. Wcześniej nie chorowałam wcale przez jakieś dwa lata. 

Mam tylko dwa pomysły: biegam tak dużo, jak nigdy wcześniej - może jeszcze się do tego nie przystosowałam do końca? Albo winić należy nieprzeciętnie długą zimę i jej humory - roztopy.
Oby to był już koniec i do maratonu był już spokój.

Relacja dwutygodniowa treningowa jutro.

czwartek, 28 marca 2013

Poprawki na ostatni miesiąc - MOTYWATOR!!!

Jak zwykle po życiówce nowe siły we mnie wstąpiły. Dużo więcej we mnie determinacji, aby przebiec ten maraton ale też z drugiej strony o wieeeele więcej respektu przed tym dystansem. W związku z większą ilością odpoczynku - czyli czasu na analizowanie i planowanie - kilka nowych postanowień mam na ten najbliższy miesiąc przed maratonem...

1. Trenować 4 razy w tygodniu - nie odpuszczać biegania z głupich powodów. (mam tylko nadzieję, że się nie rozchoruję, bo wczoraj bolało mnie gardło...)

2. Ćwiczyć stabilizację - przynajmniej 3 razy w tygodniu. Najlepiej: wtorek, czwartek, sobota.

3. Robić ćwiczenia siłowe na nogi - najpierw jedną, potem dwie serie. Najlepiej: poniedziałek, środa, piątek.

4. Wysypiać się, odpuścić alkohol i generalnie - zdrowo się prowadzić;)

5. Dwa tygodnie przed maratonem przebiec 30km.

6. Wizualizować sobie siebie na mecie - to chyba najprzyjemniejsza część planu :)

Źródło


Źródło

poniedziałek, 25 marca 2013

Nie zamarzłam! - 8. Półmaraton Warszawski

Niedzielny poranek, budzę się po nie za dobrze przespanej nocy (jak zawsze nie u siebie) i myślę sobie - co jest nie tak z ta pogodą??!! No ale niech będzie, zabiorę się na ten stadion, poprzednie dwa lata były tak udane, że szkoda odpuścić. Autobus, który nam zwiał był ostatnim tak przykrym momentem tego dnia, choć nie ostatnim emocjonującym.

Na starcie oczywiście w ostatniej chwili, rozgrzewka w drodze z miasteczka na most (rozumiem tu Kasię z runtheworld.pl). Aha, zapomniałam poinformować że w sobotę  w wannie zmieniłam decyzję co do strategii biegu... Kogo interesują łatwe cele?! Zamiast za zającem na 2:00 ustawiam się za tym na 1:55. 

Co do samej imprezy opinię mam jak zawsze niesamowicie pozytywną. Uwielbiam warszawskie przeżywanie zawodów, świetną oprawę muzyczną (mój faworyt to młodzi mężczyźni na gitarach ok. 9km!), tłumy kibiców i tłumy biegaczy (choć tutaj niestety kilka razy wpadłam w pułapkę, ktoś na mnie wbiegł lub ja na kogoś). Pogoda jak pogoda, organizatorzy za tym nie stoją. Przynajmniej się nie zagotowałam;)

Mój występ prywatny wypadł niemal idealnie. Życiówka jest - 1:55:41! Biorąc pod uwagę wahanie niemal do ostatniej chwili  jakiej strefie stanąć, uważam że dobrą decyzje podjęłam. To 1:55 nie złamane tylko przez zbyt szybki jak dla mnie początek - zając jak dla mnie biegł trochę za szybko - jakieś 5:20, 5:25/km na początkowych kilometrach przez co trochę się spaliłam na połowie, zając uciekł mi jak skoczyłam po picie i do końca dobiegłam już tylko siłą mentalną. Bo uda moje wolałyby już zostać tam gdzie były. Zresztą dzień po chyba jeszcze tam są;) Ale nieważne - poprawiłam się o ponad 8 minut, uwierzyłam że to głowa ma decydujące znaczenie na takich biegach - a moja psycha ma się dobrze, nie przemaszerowałam ani kawałeczka ze słabości  (raz tylko aby się napić po tym jak na pierwszym punkcie odżywczym zalałam sobie całą twarz, spodnie i podejrzewam sąsiednich biegaczy - przepraszam!) i najważniejsze -  w to, że jakoś ubiegnę ten maraton!

Koniec bolał, ale warto było! :) fot. Mateusz Baj

środa, 20 marca 2013

Wyjazdowe wojaże

Relacje z tygodnia staram się zamieszczać zwykle w poniedziałek, ale w związku z wyjazdowym weekendem mam małe opóźnienie. Trochę odpoczęłam biegowo, sama nie wiem  dlaczego - martwię się o te piszczele, które czasem bolą, czasem nie. Nie chcę ich przeciążyć - do maratonu jeszcze 40 dni!

Biegowe były tylko trzy dni - wtorek, czwartek i niedziela. Poza tym wspinałam się duuużo - w środę u siebie a w sobotę w Krakowie badałam Avatar - 4 godziny mi to zajęło. Ale sie ubawiłam:)

Wtorek pod znakiem biegu w narastającym tempie. Założyłam buty z Lidla (chyba nie wspominałam, że je zakupiłam) - ale była to raczej kiepska decyzja bo podłoże było kiepskie - śnieg. Jakieś 40 min pobiegałam niecałe, tempo bardzo w porządku bo średnia wyszła 5:40/km. 

W czwartek biegałam bo miałam wolne. Wyszłam bez planu bo śniegu było tyle, że o interwałach można było jedynie pomarzyć. Nastukałam ponad 17km wybiegania po jakieś 6:10/km, bez pulsometru ale bardzo spokojnie i asekuracyjnie. Czysta radość biegania:)

W niedzielę bieganie nietypowe. Wybrałam się w Krakowie na Bieg Pamięci Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. Spotkaliśmy się przy Błoniach a potem w świetle czołówek wbiegliśmy najpierw na Kopiec Kościuszki a potem na Kopiec Piłsudskiego. Trasa prowadziła głównie po lesie, śniegu było pełno i miejscami ślisko. Stawiła się spora grupa ludzi, aby wspólnie uczcić pamięć zmarłych himalaistów. Na miejscu zrobiliśmy zdjęcie dla dziewczyny Tomka, również biegaczki. Razem z dobiegami 15km.

fot. Andrzej Brandt
W sumie w tygodniu wyszło jakieś 39km, mniej niż zwykle, ale może przełoży się to na świeżość na połówce w Warszawie. W tym tygodniu też prawdopodobnie 3 biegi w tym jeden start. Łamię 2h, oby się udało w tym tłumie. I śniegu. I mrozie. Brrrr....

poniedziałek, 11 marca 2013

Pół roku w jeden tydzień

Źródło: Tumblr

Wykończy mnie ta pogoda psychicznie. W środę biegałam w spodniach do kolan i koszulce z krótkim rękawem... A w niedzielę była już regularna śnieżyca. Krótko o treningach i mała nowość na zakończenie...

Wtorek, bieg z narastającą prędkością
Nie wiem co mnie podkusiło, ale wyjęłam wkładkę z moich butów - pewnie gdzieś to kiedyś wyczytałam na forum. No i prawda - zrobiły się o wiele bardziej elastyczne, miałam wrażenie że stopa lepiej wyczuwa podłoże. No ale w związku z tym jakoś automatycznie biegło mi się szybciej... W związku z tym to BNP trochę szarpane wyszło. Rozkład też inny: 15/10/5/5/5/5min, kończyłam już po jakieś 4:50 - 4:55/km.

Środa, bieg w założeniu luźny
To była ta wiosna, gdzie to w krótkim rękawku biegłam. Wybrałam się w dawno nie obiegane tereny, odrobinę podmiejskie. I zamiast regeneracyjnego luźnego biegu było nieco walki o przetrwanie - błoto, w którym się zapadałam do kostek a następnie jakiś kilometr ostrego podbiegu... W każdym razie 12km nabiegałam i miałam wrażenie, że nawet odrobinę się opaliłam;)

Piątek, pierwszy "grzech" tego roku
W piątek zasypało mi miasto, ale postanowiłam być twarda i interwały zrobić. Opcja jedyna możliwa - siłownia i ta okropna kręcąca się taśma... W sumie nie wiem ile przebiegłam, bo po zrobieniu pauzy na dogrzanie mięśni po 10minutach bieżnia się wyłączyła... Ale z treści to było 6 powtórzeń po 2,5min w tempie 12km/h. 

Niedziela, głównie trening psychy
Miałam ambitne założenie przebiec 25km, ostatni większy wysiłek przed połówką w Warszawie. Ale te moje założone kilometry topniały w oczach kiedy się zbierałam... Zasypane chodniki, śnieżyca, silny wiatr - warun raczej kiepski. Udało mi się wymęczyć prawie 22km (bez 300m), ale zrobiłam to tylko w celu wzmocnienia "głowy" - nogi raczej na tym ucierpiały, ślizgając się i babrząc w brei pośniegowej po kostki.

W tygodniu 50km, 1 wspinanie i 1 ćwiczenia siłowe w warunkach domowych. Mam nowy zestaw który postaram się dorzucić 2 lub 3 razy  tygodniu. Biegowe obciążenia już wytrzymuję bez ogromnego zmęczenia, myślę że spora w tym zasługa jedzenia - o tym słów kilka niżej.

Postanowiłam się chwilę zająć "dietą" - w sensie tym co jem bardziej niż tym czego mam nie jeść, aby schudnąć - bo nie chcę tracić wagi (no może max 2kg;). Poniżej wypiska przeciętnego dnia: 


Wyliczyłam zapotrzebowanie kaloryczne - wyszło ok 2300 kcal przy treningu 3-5 razy w tygodniu. Chyba dużo? Sama nie wiem, raczkuję w tej tematyce. Sygnalizuję tematykę, aby ją wkrótce rozwinąć jak się czegoś więcej nauczę. Na pewno lepiej się czuję, kiedy staram się jeść trochę więcej. Pierwszy dzień zapiski wyszło mi, że zjadam 1500kcal... Teraz staram się częściej i więcej. Zobaczymy jak ten eksperyment przyjmie waga;)